czwartek, 30 maja 2013

Reportaż - Boże Ciało w Świętochłowicach.


"Okej. Jedziemy 30 Maja z samego rana, w Katowicach wsiądziemy do 840 podrzuci nas do Świętochłowic po 20 minutach będzimy na miejscu. Lipiny są niedaleko mieszkania, ogarniemy to, później skoczymy na obiad. Zajebiście to będzie nasz ostatni wspólny projekt przed wyjazdem.... - Tak będzie zajebiście, jak za dawnych dobrych lat, jak za Auschwitz, kawał dobrej reporterki, zabawy i przygód. - Ta. Ogarnijmy temat merytorycznie. Zostanę na noc w Katowicach wezmę Alicję, siądziemy na piwie później wrócę do Częstochowy"

Rozmowa z Dariusz Baranowski

Tak właśnie miało to po krótce wyglądać, z czasem plany sie zmieniły. Darek miał być na miejscu, przyjechaliśmy dzień wcześniej. Darek nie dał rady, praca. 29 Maja pogoda była dobra, sprzyjająca, słońce, ogólnie ciepło, przelotny deszczyk od czasu do czasu, piwko, piwko, chillout, obiad, czekolada, spać. Nazajutrz przyjechał Tomek który chciał zabawić się w ten reportaż, deszcz, nie istotne, co mi tam, kawa - idzieimy. Po pół godziny wracamy z zalanym, aparatem, przemoknięci do suchej nitki, jedna z procesji odwołana. Wysuszymy się i ciśniemy na te lipiny może zrobimy chociaż ołtarze w oknach. Lipiny - dzielnica Świętochłowic, miejsce w które komornik boi się przyjechać a policja nie wysiada z radiowozu, nie legitymują, po co? Dostać "szmary"? Uszliśmy może sto metrów, wszyscy się na nas gapili, raczej nie najgorzej ubrani ale i nie odwaleni, nie nosimy dresów, widać po nas od razu, że nie jesteśmy stąd. "Komitet powitalny" składający sie z trzech wysokich dresów w kapturach dał nam do zrozumienia, że nie powinniśmy tu przychodzić z jakimkolwiek sprzętem, nie powinniśmy tu nawet przychodzić tak po prostu, morde obić można za darmo a jak będzie się dało to reeboki z nóg Ci ukradną bo się przecież przydadzą. Przeszli na naszą stronę i weszli za róg, jeden z nich zdradził zamiary grupy zawiązując klucze na pięści. Odwrót...-Fuck, nie ma sensu...cmentarz.Skróciliśmy sobie drogę okolicznym cmenatrzem, że niby pod kościołem nam nie wpierdolą... Cisza, spokój, co jakiś czas mieszkaniec tej specyficznej dzielnicy spaceruje z pustymi butelkami po piwie, wszyscy zmierzają w podobnym kierunku, prawdopodobnie po kolejną partię ulubionego trunku. Świętują Boże Ciało? Nie, oni codziennie mają jakieś imieniny. Weszliśmy na inne osiedle, po kwiatach rozsypanych na ulicy domyśliliśmy się, że tędy przebiegała trasa procesji, może zrobimy te pieprzone ołtarze, muszę coś przywieźć bo przecież.... - [Gwizd!] - Słyszałeś? Zmywamy się stąd to nie było zwykłe gwizdnięcie tylko kogoś wołał, nie będziemy ryzykować zdrowia. . . . Patrz typa, dobrze ubrany, marynarka, jakaś lustrzanka z kitowym obiektywem na szyi  i robi sobie zdjęcia, on jeszcze nie wie. Wszyscy okoliczni mieszkańcy przyglądali się co robił człowiek z aparatem, pomyślałem sobie, że nie życzę mu utraty sprzętu która go czeka jeśli się nie zawinie. Nie chodzi tu o to, że reportażu na Lipinach nie da się zrobić, da się. My poszliśmy sami, bez całej procesji, kilkunastu kolegów po fachu, nie towarzyszyła nam też policja która kierowała ruchem na trasie procesji. Deszcz pokrzyżował nam plany, być może to po prostu jeszcze za małe samozaparcie i poświęcenie dla dobrych zdjęć i wykonanego reportażu. Sęk w tym, że na te zdjęcia mogę wrócić za rok i spróbować raz jeszcze, w innym przypadku mogę nie mieć drugiej szansy, wystarczy za mocno dostać pałką w pysk od okolicznego huligana a już nigdy mogę nie mieć tej szansy. Ponad to wszystko ważniejsze jest tylko to, że moje zdrowie jest ważne dla kogoś jeszcze, uśmiech jednej osoby jest ważniejszy od wszystkiego innego.
          Powyższe zdjęcie jest jednym z tych które wykonałem dziś tj. 30 maja w Świętochłowicach, reszta fotografii jak z resztą i ta, nie ma znaczenia. Wyjazd ten, wspólny reportaż miał ożywić i sprawić, że powrócę do fotografii, ogień miał zapalić się na nowo. "....bo przecież nigdy nie zawaliłem wyjazdu na reportaż". Siedząc w mieszkaniu zdenerwowany dusząc to w sobie, pomyślałem, że deszcz zagasił resztki tego co się jeszcze żarzyło. To był inny rodzaj ognia, deszcz rozpalił go bardziej. W dupie mam miejsca do których co roku jeżdżą Ci sami reporterzy robiący te same kiczykowate już odbicia w kałuży ludzi na procesji. Familoki, śląsk, stroje ludowe, brud, nędza i ubóstwo. Dość już przedstawiania smutnego, przykrego i brudnego obrazu tego kraju i jego regionów. Po prostu zmienimy kraj.

          Spędziłem zajebisty weekend, spotkałem się z ludźmi których twarze zawsze wywołują uśmiech na mojej gębie. Tomek - Dzięki! Każdą chwilę spędziłem w towarzystwie tej najważniejszej osoby, Ciocia jak zwykle, nakarmiła, nakarmiła, nakarmiła, dała jeszcze więcej jedzenia.... ;) Za tydzień Warszawa tak po prostu a za trzy tygodnie to jeszcze dalej, czyli jakby ciągle w trasie. Daro! To nie był koniec, to początek czegoś nowego....znając Ciebie nie dotrwałeś do końca mojej wypowiedzi ;)